Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czkawką. Zrozumiał i uśmiechnął się z własnej niedomyślności. Był to głód.
Na bulwarach roiło się już od grup rozswawolonych midinetek, przedsiębiorczych młodzieńców, kolorowych czepeczków i szarf. W cieniu niewzruszonych lamp, odświętnie ubrani Pierrowie całowali w usta swoje małe Jeannetty, które wdzięcznie podnosiły się na palcach.
Szary Menilmontant był mroczny i posępny, jak co dzień.
Pierre z trudem przyczłapał się do domu. Był zmęczony i zajmowała go teraz jedyna myśl: wyciągnąć się, jak długi, na łóżku.
Od pewnego czasu unikał starannie spotkania oko w oko z mrukliwym, dziobatym konsjerżem. Wydatki ostatnich czasów (jesienna garderoba Jeannette) były powodem, że od trzech miesięcy zalegał już z komornem. Co wieczora starał się przemknąć niepostrzeżenie przez nieoświetloną sień, wprost na schody.
Tym razem jednak manewr ten zawiódł. Z wnęki sieni, na spotkanie Pierra wyrósł nagle, jak widmo, bezkształtny profil konsjerża. Pierre spróbował uchylić kaszkietu i prześlizgnąć się mimo, lecz został przytrzymany za ramię. Z urągliwych, wycharkniętych słów zrozumiał tylko jedno: do pokoju go nie wpuszczą. Ponieważ nie płacił od trzech miesięcy, pokój jego odnajęto. Rzeczy odbierze, kiedy uiści zaległy czynsz.
Machinalnie, bez słowa protestu, ku widocznemu zdumieniu umilkłego w pół wyrazu konsjerża, Pierre zawrócił na pięcie i wyszedł na ulicę.
Mżył drobny deszcz. Pierre bezmyślnie podreptał zpowrotem, nie wiedząc dobrze dokąd, wzdłuż wilgotnych, ciepłem pierwszego snu napęczniałych ścian. W ciasnych wnękach, we framugach domów, czarni skuleni ludzie, mężczyźni i kobiety, układali się na nocleg, okręcając od zimna kończyny strzępami pozbieranych gazet.
Upadając ze zmęczenia, jak rozbitek, zdążający ku naj-