Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy jest na tej afgańskiej deklaracji data — zapytał Komarenko.
— Nie, niestety, dechkanie nie mają zwyczaju datowania swych oświadczeń.
— Znaczy się i tego nie można sprawdzić?
— "Kpi, drań" — ugryzł się w wargi Morozow.
Urtabajew wytarł rękawem pot z czoła, i oczy jego znowu ślizgnęły się w stronę Morozowa. I naraz po chytrym blasku tych oczu Morozow zrozumiał, że Urtabajew wcale się nie denerwuje, jest całkiem spokojny i pewny siebie, i to wycieranie czoła rękawem i drżenie rąk, nerwowo wertujących notatki — wszystko to najczystsza komedja, zgóry przerobiona i przemyślona.
— Niech pan mówi dalej.
— Dalej: opowiadanie o wizycie dwuch afgan, którzy uciekli razem z Krystałowym i Syrojeżkinym po odwiedzeniu mnie, rzekomo, w przeddzień ich ucieczki, — naturalnie, jest wymyślone od początku do końca. Nie chcę rzucać podejrzeń na świadków. Nierzadkie były wypadki, kiedy robotnicy afgańscy zwracali się do mnie z całym szeregiem zapytań, nie będąc w stanie dogadać się w swym języku ani z prorabem, ani z naczelnikiem budowy. Zdarzały się wypadki, że przychodzili do mnie do mieszkania. Nie mogę dokładnie sobie przypomnieć, czy akurat tego dnia wchodził do mnie ktokolwiek. Możliwe, że i wchodził.
— Możliwe, że także i ci dwaj afganie?
— Możliwe, że i ci dwaj dechkanie, o ile nie