Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

muję cię głupstwami. I tak dosyć masz spraw na głowie. No, idź, zamierzałeś popracować dziś.
— Zdawało mi się, żeś chciała mi coś powiedzieć?
— Nie, żartowałam — będę spać.
Chłód letniego poranka wydał mu się gorzkim w smaku. Szedł i rozmyślał, jakim to sposobem i kiedy mogło się to wszystko zdarzyć. Wszystko zwaliło się na niego nieoczekiwanie: sprawa z ekskawatorami, historja z Krygierem, zamach na amerykan, niedobór w kotlinie, rozprzężenie w mechanizacji, rozprzężenie w parku samochodowym, reorganizacja aparatu partyjnego na bazie oddzielnych odcinków; zorganizować pracę partyjnych jaczejek na drugim i trzecim odcinku, zorganizować naukę polityczną, zorganizować pismo, aby wychodziło choć dwa razy w pięciodniówkę — długi szereg zadań, jedno pilniejsze od drugiego. W tym gąszczu spraw historja z Walentyną zwaliła się na niego, jak nowy nieprzewidziany ciężar.
Wszedł do partkomu, rzucił się ciężko na krzesło i oparł się o stół łokciami. Czuł, że nie potrafi dobrze pracować. Spojrzenie jego upadło na dużą żółtą kopertę, leżącą na widocznem miejscu. Na kopercie krzywemi arabskiemi literami widniał adres: „Do komitetu komunistycznej partji“. Synicyn przedarł kopertę, wewnątrz leżał duży arkusz papieru, wypisany ołówkiem. Niezgrabne arabskie litery biegły krzywemi rzędami z prawej strony ku lewej, pełznąc to wdół, to wdrapując się wgórę. U dołu arkusza widniały odciski palców. Przypominało to