Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Postanowił pan szydzić ze mnie?
— Wcale nie. Wie pan, że ja sam niedawno stamtąd wyszedłem. Drogę, która pana czeka, mam już za sobą. Przepraszam za porównanie, przypomina mi pan jednak pewnego kupca, który popłynął na Wschód. Budząc się, stwierdził, że okręt tonie. Na szczęście, przejeżdżał obok inny statek, który przyjął pasażerów tonącego statku na swój pokład. Kiedy doszła kolej kupca, ten najpierw zapytał: „A dokąd jedzie wasz statek?“ — „Na Zachód“ — krzyknęli mu niecierpliwie. — Niech pan prędzej przełazi, jeśli pan nie chce utonąć! — Nie, dziękuję, Ja jadę w innym kierunku, — powiedział kupiec i został się na tonącym okręcie.
Pan również, towarzyszu Niemirowski, jedzie w przeciwnym od nas kierunku. I widocznie, woli pan iść na dno, niż zmienić kierunek swej podróży. Wszystko, co pan tu mówił, jest niesłusznem. Pięć lat temu, tak samo mniej więcej myślałem i było to jeszcze do darowania. Słyszałem wokół siebie mowy i hasła, ale nie widziałem faktów, któreby mogły mnie przekonać. Oburzało mnie marnotrawstwo rewolucji: widziałem, jak bezmyślnie burzono to, co jutro trzeba było odbudowywać nanowo. Widziałem, jak słuszne i dobre idee zamieniały się w praktyce w karykaturę, dzięki nieumiejętności rąk, biorących się do ich urzeczywistnienia. Wstręt we mnie budził ten socjalizm po azjatycku. Mówiłem sobie, że trzeba spoczątku dać temu krajowi kulturę przodującego kraju Zachodu, a potem dopiero zacząć mówić o socjalizmie.