Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie może. A ryby, co króla i dworzan zjadły, — jeszcze dziś pływają pijane... Oto i koniec bajki...
— Kochany Eugenjuszu Chrystoforowiczu! Drodzy towarzysze! Ponieważ z naszych korków nie zbudujemy mostu nawet przez aryk, proponuję wypić za zdrowie chłopa-cieśli, który położył głowę za to, że most chciał budować nie korkowy, a prawdziwy!
Inżynierowie długo i przeraźliwie klaskali w dłonie, trącali się kieliszkami i krzyczęli.
Po nastaniu względnej ciszy, wstał, lekko kołysząc się, brunet z podstrzyżonemi wąsikami i podnosząc szklankę, zawołał:
— Za zdrowie ryb, które głupiego króla zjadły!
Wszyscy byli już tak pijani, że klaskali automatycznie. Nagle na podłogę z trzaskiem przewróciło się krzesło. Zza stołu podniósł się zaczerwieniony mężczyzna. Był to jeden z inżynierów pierwszego odcinka. Mężczyzna trzymał się niepewnie na nogach. Nachylił się nagle i kułakiem uderzył w stół. Zadzwoniły butelki.
— Nie pozwolę! W mojej obecności antysowieckie sztuczki! Nie pozwolę! I nie będę! Nie będę asystować! Wyjdę!
Odwrócił się, niezupełnie pewnie poszedł ku wyjściu i trzasnąwszy drzwiami, wyszedł bez czapki na dwór.
Wówczas podniósł się ze swego krzesła mężczyzna w złotych binoklach i nie mówiąc ani słowa, poszedł wślad za inżynierem.
Zapanowało przykre milczenie.