Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ty, wujaszku, nie denerwuj się, idź sobie trochę podrzemać w chłodku, my i bez ciebie dokończymy — krzyknął z ekskawatora jeden z robotników.
— Co on mówi? — zainteresował się Barker.
— Niech się śmieją, tak czy tak, więcej niż tydzień nie zostanę tutaj. Jeszcze mi życie miłe. Zmontuję ten ekskawator i poproszę o obliczenie.
— A to dlaczego? Znaleźli się ludzie, którzy zmusili pana pracować, zdaje się po raz pierwszy w życiu, i tak pana tym obrazili, że woli pan z miejsca zwiać do ojczyzny? Niech pan nie zapomina o kryzysie. Firma nie pogłaszcze pana za to po główce i wątpliwe, żeby dali mu drugą robotę.
— Podług pana, ponieważ nie mam pod ręką innego zajęcia, powinienem dać siebie zarznąć jak barana? Pokornie dziękuję! Wolę umrzeć w New Yorku
— Kto tu zamierza pana zarznąć? Mam nadzieję, że nie ma pan na myśli tych żartobliwych kartek, które mu podrzucają.
— Pozostawiam panu oczekiwanie na wykonanie tych przyjemnych żartów, a ja nie jestem humorystą. Dlaczego pan ukrywał przede mną, że takie karteczki otrzymywał i pan i Murri?
— Kto panu powiedział?
— Murri.
— Murri? Nie może być!
— Może pan być przekonany.
— Prawdopodobnie, chciał sobie pożartować?
— Żarty, to już pana specjalność.
— No i co, Murri także zamierza wyjechać?