Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Clark nie przestawał uprzejmie się uśmiechać.
— Nie rozumie pan? To ja postawiłam panu na stoliku kwiaty, kiedy sprzątano jego pokój. Ładne?
Pokazała ręką na kwiaty, tknęła potem siebie palcem w pierś i roześmiała się.
Clark również się roześmiał i pokiwał głową. Wskazał kwiaty, przyłożył rękę do serca i ukłonił się, wyrażając swą wdzięczność.
— Ładne? Prawda? Odrazu zrobiło się w pokoju przytulniej. W pokoju — objęła rękoma pokój — przytulniej, — pokazała na kwiaty.
Clark zakiwał potwierdzająco głową.
— Jaki pan ma śliczny hełm! — wykrzyknęła, spostrzegłszy poniewierający się na łóżku nieszczęsny hełm kolonjalny.
Podeszła, wzięła go w rękę, pokręciła i nałożyła sobie na głowę.
— Ładnie?
Clarke kiwnął głową. Było jej istotnie w hełmie do twarzy.
Blondynka zdjęła z głowy hełm, pogładziła ręką i starannie położyła na poprzedniem miejscu.
Clarke uśmiechnął się, wziął hełm i podał go ceremonjalnie kobiecie.
— Dla mnie? — zapytała zdziwiona, dotykając się palcem piersi. — Nie, nie, pan sam go będzie nosić.
Clarke wskazał ręką na kwiaty, potem na hełm.
— Rzeczywiście? To rewanż za kwiaty? Jaki pan miły!
Włożyła sobie hełm i wybiegła z pokoju, praw-