Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Sądziłam, że pan jeszcze śpi, a okazuje się, że już pan zdążył i śniadanie zjeść. Oto i auto po pana.
— Pani pozwoli, wstąpię na chwilę do pokoju, wezmę notes i różne drobiazgi.
Otworzył walizę, wyjął notes, biały hełm kolonjalny i zamknąwszy walizę, włożył hełm na głowę.
— Wie pan co, — usłyszał nad sobą głos Połozowej; stała, opierając się o framugę okna. — Chce pan posłuchać koleżeńskiej rady, — niech pan się w to nie ubiera. Zostaw pan ten kociołek w domu. Niech pan weźmie kepi.
— A dlaczego? — zmieszał się Clarke.
— To, ma się rozumieć, drobnostka, lecz hełmy kolonjalne mają już swoisty styl polityczny. Z tamtej strony granicy, w Indjach, odróżniają one pana-kolonizatora od niewolnika-tubylca. U nas styl ten kole oczy. Nosimy wszyscy tiubetejki. Jest to i prościej i lżej i praktyczniej. Chce pan, wystaram się panu jutro o tiubetejkę?
Spostrzegłszy zakłopotanie Ciarka, dodała śpiesznie:
— Niech się pan, proszę, nie obraża. Jeśli pan chce, może pan jechać i w tem. Chciałam poprostu po przyjacielsku uprzedzić pana przed krzywemi spojrzeniami robotników; są przyzwyczajeni, że nasi inżynierowie i kierownicy nie odróżniają się specjalnie od nich swem ubraniem.
Clarke w milczeniu naciągnął kepi, zamknął pokój i sprawdziwszy ręką okno, skierował się ku maszynie.