Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I to wszystko tak jednolicie zawrzało w méj piersi, że nic się samotnie wyłonić nie mogło. Błyskawica odczuwanych wrażeń i widzeń minionych przemknęła się po sferze myśli i uczuć, — i jak błysk śród nocy znikła, pozostawiając nerwy przebiegiem swéj iskry wstrząśnione.
Wyzwalam się wreszcie zpod jéj wpływu, zaczynam analizować... lecz chłonie mnie nagle chmura, ciemna, gęsta, zimna, przejmująca jak dotknięcie gadu, — i chłodzi moje czoło, gorączką trudów i marzeń rozgrzane.
Cały szczyt tonie w jéj lotném morzu. Nic już nie widać.
Siadam pod patryą, przy szczelnie otulonych towarzyszach, myśląc jeszcze śladami poprzednich wrażeń.
Wkrótce mgła spływa, potężnym wichrem pędzona i otwiéra się ponury widok na kolébkę granitu, przyćmioną gazą popielatą.
Zacząłem się rozglądać wokoło: nad nami, pod nami, około nas były tylko białe lub popielate chmury.
Płynęły one ku grzbietom ruchem poważnym, jednostajnym, i przewijały się przez nie na drugę stronę.
Niekiedy zaś pełzały, jak liszka po drzewie, po ścianie turni i rozdzierały się o jéj wiérzchołek.
Taką widać była ta, która niedawno zimnem, ziejącém chorobą łonem nas objęła.
Widzieliśmy tylką szarą mgłę i ciemne na niéj łaty skalisk niezakrytych.