Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie; jasny księżyc oświetlił gładką powierzchnię wody, na której śladu życia dopatrzeć się nie można.
Noc, cisza, księżyc, woda nieruchoma, zabita sarna, las czarny dokoła i nieszczęśliwa kobieta, wzywająca męża głosem rozpaczy i trwogi... Obiegła staw wokoło, biegnie po raz drugi jęcząc i płacząc; gdy jej siły zbraknie, idzie słabnącym krokiem. I znów przypomina sobie los swój okrutny, stratę niepowetowaną, wybucha krzykiem, biegnie jak szalona, na koniec nieprzytomna upada na ziemię. Leży bezsilna, omdlała, bez ruchu i powoli zapada w sen głęboki, pełen marzeń...
Śniło jej się, że szła spłakana na wysoką górę pnąc się po stromych skałach; krew płynęła jej z twarzy i rąk, podrapanych o ostre ciernie, deszcz zmoczył jej suknie, wiatr szarpał długie włosy, lecz szła naprzód ciągle, aż stanęła na szczycie góry. Tu odetchnęła na koniec: nad nią było pogodne i błękitne niebo, przed nią łąka kwiecista, a dalej nad strugą białą czyściutka chata. Gdy zapukała do drzwi, głos przyjazny ją wezwał, aby je otworzyła i ujrzała