Przejdź do zawartości

Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O północy ocknął się nagle zbudzony strasznym hałasem: drzwi główne padły, wysadzone z zawias, wszystkie sprzęty zadrżały, ogień przygasł na kominku i przy niepewnych, groźnych jego błyskach, wśród okropnego ryku wpadły do ciemnej sali potwory, diabełki i dzikie zwierzęta węsząc, sapiąc i wyjąc.
Orlik usiadł na ławie mocno ściskając szablę, gdy nagle rozległ się śmiech przeraźliwy i niewidzialna siła wytrąciła mu broń z ręki. Zerwał się na równe nogi, gdyż olbrzymi niedźwiedź w tej samej chwili rzucił się na niego stanąwszy na tylnych łapach. Porwany w straszne objęcia, nieszczęśliwy Orlik upadł na ziemię, próżno starając się walczyć; szarpany, bity, kłuty, deptany nogami, stracił na koniec zupełnie przytomność, ale nie wydał krzyku ani jęku i gdy kur zapiał wszystko zniknęło od razu.
O świcie czarna dziewica weszła do komnaty z wodą gojącą i uzdrawiającą, pokropiła ciężkie rany, obmyła ciało Orlika, który powstał silny i zdrowy jakby go nic nie spotkało. Pozdrowił ją uprzejmie i za-