Strona:Bolesław Prus-Przygody Stasia.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ności młynarskie i pierwszy przyznał, że nie zdarzyło mu się widzieć równie mądrego, jak Staś, dziecka, nawet między szlacheckiemi!...
A nowonarodzony tymczasem przechodził ciekawą i pełną tajemnic epokę niemowlęctwa, której niejasne wspomnienia odnajdujemy niekiedy w snach, uchylających jakby wrota przedświadomego życia.
Wyobraźcie sobie prostaka, którego w jednej chwili zasypują sprawami całego społeczeństwa. Są tam kwestje artystyczne i przemysłowe, filozoficzne i rolnicze, zbrodnie i cnoty, a między niemi mnóstwo interesów, od których zależy jego własne istnienie. On musi to wszystko uporządkować, sprawy swoje oddzielić od obcych, w jednej godzinie uczyć się praktycznych wskazówek na potrzeby drugiej i nie upaść pod brzemieniem pracy!...

W tem położeniu znalazł się pewnego dnia Staś. Po długim śnie przedbytowym spadł na niego uragan[1] wrażeń. Powietrze drażniło mu skronie i płuca, do oczu skakały barwy białe, szare, niebieskie, zielone, czerwone, we wszelkich kombinacjach i odcieniach, a z niemi tysiące form ożywionych lub martwych. Słyszał rozmowy ludzi, łoskot własnej kołyski, bulgotanie gotującej się wody, brzęk much i skomlenie szczeniątka, Kurty. Czuł ucisk powijaków, odcienie temperatury, zmieniającej się co chwila, a wkońcu — głód, pragnienie, senność i ruch własnych członków. Wszystko to nieuporządko-

  1. Gwałtowny wicher, uderzenie.