Strona:Bolesław Londyński - Czapka-niewidka.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

den mąż padli na kolana i krzyczeli żałośnie piskliwym głosem:
— Oszczędź nas, zmiłuj się nad nami! — Zrobimy wszystko co zechcesz, tylko wybaw nas od żab, których lękamy się okropnie.
Malec uśmiechnął się, po raz drugi wymienił swoje żądania i karzełki, skłoniwszy mu się nizko rozeszli się w różne strony, ażeby niezwłocznie rozkaz wypełnić.
Tymczasem we młynie staremu młynarzowi interesy pogorszyły się ogromnie, gdyż w nieobecności synów nie stało rąk do pracy. Stary z każdym dniem posępniał i posępniał coraz bardziej.
Ale oto pewnego razu, gdy mu na duszy zaległ niepowszedni ciężar i smutek, przed młynem stanęło kilka karet; na koźle każdej z nich siedział malenieczki woźnica, a w tyle stał taki sam lokaj-paluszek, który zręcznie zeskoczył na ziemię i śpiesznie drzwiczki otwo-