Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oni tylko ubrań nie mają, bo zmokli na deszczu i ubrania się suszą na płocie, więc siedzą w słomie: przecież bez ubrania nie mogą wyjść tutaj.
Wtem wyszedł z chaty gospodarz, i obaj ze strażnikiem poszli do stodoły, gdzie oczom ich przedstawiły się tylko trzy głowy, jakby odcięte i zanurzone w sianie.
— A prawda, że w sianie ciepło i miło.
— Miło, to miło, trochę tylko kłuje. A tu jeszcze pan strażnik chce nas wyciągnąć!
Ale że paszporty były w porządku, dał więc strażnik spokój podróżnym i odszedł, mrucząc tylko:
— Toż ochota włóczyć się po puszczy i moknąć. A wszystko, aby policya miała więcej roboty.
Spędziwszy parę godzin u strażnika leśnego na osuszeniu się i rozpytawszy się dobrze o najbliższą drogę do Białowieży, wędrowcy nasi opuścili jego dom i o samym zmierzchu stanęli znów we wsi, zmęczeni, ale zadowoleni z tej pierwszej znajomości z puszczą.