Przejdź do zawartości

Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale wynalezienie przewodnika nie okazało się rzeczą tak łatwą: gospodarze wszyscy byli w polu, gospodynie zajęte warzeniem jadła. Wolni byli jedynie kilkoletni chłopcy, ale ci nie wzbudzali zaufania, jako przewodnicy, chociaż jeden z nich ofiarowywał się nawet zaprowadzić do ojca, który właśnie był w tej chwili na „Cisówce“.
I chłopak wskazał ręką dość odległą kępę z błotem: czernił się na niej niedużą lasek iglasty i zieleniło się pole.
— Cóż ojciec tam robi? — pytał zdumiony Józio.
— Poszli obejrzeć łąkę — odparł chłopak: czy już prędko kosić będzie można. Bo my tam mamy i pole i łąkę — dodał z dumą.
— A jakże stamtąd zwozicie siano i zboże? Chyba jest jakiś most przez to błoto?
— Nie, mostu niema. My tam siano i zboże zostawiamy do zimy — i zabieramy je dopiero, gdy błoto zamarźnie, i można jechać saniami.
— A teraz, jak się dostajecie?
— Są tam takie kładki dla pieszych, ale wóz po nich nie przejdzie.