Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dokądkolwiek się zwrócę, starości swej widzę świadectwa. Przybyłem oto do podmiejskiej siedziby mojej i swarzyłem o wydatki skróś rozsypującego się domostwa: rzecze mi włodarz, nie jest winą niedbalstwa jego; on wszystko czyni, ale dom jest już stary. Ten dom wzrósł pod moją ręką... Cóż mnie pozostało, jeśli zwietrzałe już są głazy, rówieśniki moje? Rozgniewany nań, pochwytuję najbliższą sposobność zrzędzenia. Widzi mi się, rzekę, iż się tu zaniedbuje one jawory; zgoła nie mają latorośli: jakże koślawe i obeschnięte są konary! jak smutne i omszałe pnie! Nie padłoby to na nie, gdyby je kto był okopywał, gdyby je był podlewał! Klnie się na gienjusza mego, że wszystko czyni ani troski w czem skąpi, ale drzewa są już stare. Niechaj to między nami zostanie: jam-ci je sadził, jam-ci pierwszy ich liść widział... Zwróciwszy się ku wrotom: Któż jest, rzekę, ów