Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jaworów — i po trawnikach wśród dziwnie smutnego lasu czarnych pinji nad hipodromem... A potem w górę idę, kwietnym ogrodem, nad staw, między gąszczem zielonych krzewów i drzew ukryty... Usiadłem na ławce kamiennej, — lekki wiatr przynosi mi z poblizkiego Pincio dźwięki muzyki, dziwne, echowe, w gałęziach drzew pogubione — do jakichś niewołanych, niewiadomo skąd przybyłych, bolesnych wspomnień dawnego wesela podobne... Szeleszczą po palm liściach pierzastych, po kwiatach, co tutaj kwitną czerwone, po cichych nad wodą laurach, śmiechem się zanoszą i płaczą lub marzą i idą ku mnie po tafli jeziora stalowej — razem z tem słońcem czerwonem, co przed zachodem jeszcze przez liście dębów się przedziera... Po smudze złotej, migotliwe znacząc brózdy za sobą, płyną białe łabędzie — tam od marmurowej kaplicy Asklepjosa na brzegu, któremu greccy mędrcy dziękczynną za uzdrowienie składali ofiarę, z życiem się żegnając...
Noc już była, kiedym się znalazł z powrotem na Corso. Hej! za długom snadź siedział, z parku wyszedłszy, w tej chłopskiej osterji na Via Flaminia przy złotem, serce człowiecze radującem winie! Złoty mi się teraz świat wi-