Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ustawiono. Nie doznawałem nigdy wobec żadnej rzeźby na świecie tego dziwnego uczucia podziwu, miłości i onieśmielenia zarazem. Naprawdę uważam ją za żywą istotę i płonię się czasem wstydem a gniewem, gdy bezmyślna gawiedź „bedekerowców“ napełni jej małą czerwoną komnatę i kala jej boską nagość świętokradzkiemi spojrzeniami...
Kim była ta kobieta, której ów nieznany rzeźbiarz helleński, niezdolny własnego imienia wydrzeć zapomnieniu, z taką królewską szczodrobliwością nieśmiertelność podarował? Może to była dostojna i szanowna niewiasta — i gdy zoczyła ciało swe marmurowe i ubóstwione, w świątyni światu pokazane, oburzyła się na dawnego kochanka, że dobrą sławę jej w niwecz obrócił i tak na całą wieczność... skompromitował? Ach, nie! to było w Grecji... A więc może heterą była i śmiała się, patrząc, jak ludzie przed jej obrazem palą kadzidła, i dumna była, że teraz już wszyscy piękność jej widzą?... A czem była dla niego? jaką serdeczną krew z żył jego wypiła? jakie złamała w nim siły, które nie wątpię — po raz ostatni w tym hymnie na cześć jej ciała wybłysły?