Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie tyle się boję Tomasza Allardyce, — rzekł Bones rozważnie, — ile Silvera. On ma głowę nie od parady... ten Długi Jan... a wszystka wiara wali jak w dym do niego, odkąd udało mu się wziąć fortelem warownię.
Flint kiwnął głową.
— Masz rację, jednakże przeoczyłeś rzecz jedną, a mianowicie, że Jan jest tego samego zdania, co ja, co się tyczy rozpuszczenia załogi. Gdy już cały skarb będzie wydobyty, wtedy tylko czekać burzy. Ale w chwili obecnej, Billu, Silver — zarówno jak ty i ja — pragnie jechać z nami w kupie.
— Być może — odrzekł Bones, raczej wątpiąco, niż z przekonaniem.
— Być może? Niechże będę skończonym ciemięgą, jeżeli nie mam racji.
To mówiąc, Flint powstał ze stołka, na którym siedział.
— Chodź ze mną na pokład, a ja ci pokażę. Ty również, Darby, Nie, nie, mój chłopcze — ozwał się, widząc, że tenże się ociąga, — twoja obecnoć będzie mi potrzebna. Powiadam ci, że twoja czerwona łepeta jest najlepszą flagą, pod jaką zdarzyło mi się kiedykolwiek żeglować.
U wyjścia na korytarz zatrzymał się i przemówił do nas, spozierając przez ramię:
— Pamiętajcie, co mówiłem o dziewczynie. Trzymajcie ją w ukryciu.
I pchnął Darbego przed sobą.
— Biegnij co żywo i zwołaj ludzi na tył okrętu! — rozkazał. — Co za chłopak! Billu, coś tam masz rzadką minę! Przystrój se gębę uśmiechem i zaśpiewaj jakąś piosenkę. Nie pozwolimy, żeby te kpy z forkasztelu pomyślały, że jesteśmy strapieni — hę?
I głos jego zahuczał głucho wśród ciasnych ścian korytarza:

Pięknym i wielkim okrętem był Słoń,
Na wszystkich morzach słynął;
Minąwszy Kanał, pruł słoną toń,
Do Indyj Wschodnich płynął.


322