Strona:Antychryst.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Najmiłościwszy panie carewiczu, posłuchaj rodzicielskiej woli — wróć do ojca! — »A my, powiada car — słowa jego własne — przebaczymy mu, powrócimy go do łaski i obiecujemy na przyszłość okazywać mu ojcowską miłość, pozostawić mu zupełną swobodę i zaniechać wszelkiego gniewu«.
Carewicz milczał.
— »Jeżeli zaś — ciągnął dalej Tołstoj z ciężkiem westchnieniem — rozkazu naszego nie posłucha — powiedz mu w naszem imieniu, że za takie zuchwalstwo spadnie na niego klątwa ojcowska i cerkiewna, prócz tego zaś w państwie całem obwołany będzie zdrajcą: niech więc rozważy, jakie wtedy będzie jego życie? I niech nie myśli, że kiedykolwiek będzie mógł się czuć bezpiecznym, chyba gdzieś w zamknięciu i pod silną strażą. Tak więc zagubi duszę swą na wieki a w doczesnem życiu nie zazna chwili spokoju. Bo my nie przestaniemy używać wszelkich środków, aby dosięgnąć karą jego nieposłuszeństwo; nawet z bronią w ręku zmusimy cesarza, by wydał go w nasze ręce. Niechaj więc rozważy, jakie będą tego następstwa«.
Tołstoj umilkł, czekając odpowiedzi, ale carewicz milczał także. Wreszcie podniósł oczy i spojrzał uważnie na Tołstoja.
— Ile masz lat, Piotrze Andrejewiczu?
— Dam tu niema, więc przyznać się mogę: siedmdziesiąt z górą — odpowiedział starzec z ujmującym uśmiechem.