Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała głębokie rany od uderzeń noża. Był martwy z pewnością od paru dni. Gdy kozacy przewrócili go na bok, wyjaśniło się, co spowodowało śmierć drapieżnika. Miał przecięty brzuch, a wypadnięte wnętrzności leżały w trawie. Widocznie po otrzymaniu śmiertelnego ciosu odszedł, wlokąc za sobą wnętrzności, i padł o kilkadziesiąt kroków od swego przeciwnika, który z połamanemi stawami i zdruzgotaną czaszką umierał tuż — na tej równinie, gdzie rozegrała się krwawa i ponura walka leśna.
Łyświenko miał twarz zadowoloną i dumną.
— Dzielny był chłopak! — rzekł, potrząsając głową. — Prawdziwy kozak!
Przywieźliśmy do Ho-Lina ciało Rykowa i skórę tygrysa.
Tegoż wieczora, sporządziwszy protokół, wyprawiłem ciało Rykowa w trumnie naprędce skleconej do Charbina, do zarządu wojsk kozackich w Mandżurji. W wagonie, gdzie stały zwłoki Rykowa, pojechał wachmistrz Szum i szeregowy kozak, celem złożenia raportu i uczestniczenia w pogrzebie towarzysza.
Gdy wyprawiłem ciało kozaka i powróciłem do Ho-Lina, ktoś zapukał do mego wagonu. Wszedł jeden z rosyjskich robotników. Kim był, nie wiem. Był to typ, często spotykany w Rosji — mieszanina Słowianina z Mongołem i Cyganem. Starzec o siwych, twardych jak szczecina, gęstych włosach, miał czarne, pałające i przenikliwe oczy, orli nos i grube wargi. Nazywał się dziwnie — Dzwon. Był dozorcą przy składzie węgla. Moi pomocnicy chwalili go za ścisłą i sumienną pracę. Dzwon stanął przede mną w służbowej postawie i uroczystym głosem prosił mnie o zwolnienie go ze służby. Zapytany o przyczynę, zaczął się wahać i coś bełkotał zmieszany.