Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz w moim służbowym wagonie jechaliśmy już do Udzimi.
Ku wielkiemu swemu zadowoleniu dowiedziałem się, że Kazik był zapalonym myśliwym, a ponieważ widziałem już tę ciemną, gęstą knieję „tajgi“ mandżurskiej, więc obiecywałem sobie rozkosze myśliwskie; mieć dobrego towarzysza polowania jest rzeczą przyjemną, a w warunkach dzikiego kraju wprost niezbędną. W rozmowie dowiedziałem się, że Kazik i Samsonow znają się oddawna i są w przyjaznych i zażyłych stosunkach ze sobą. Gdy moi pomocnicy potrochu oswoili się ze mną, Samsonow odwołał mnie na stronę i rzekł:
— Panie naczelniku! Jestem od roku żonaty i ciężko mi było porzucić żonę. Będę prosił pana o pozwolenie na sprowadzenie jej do Udzimi natychmiast, gdy już praca pójdzie swoim torem i gdy będziemy mieli stałe miejsce pobytu.
Zgodziłem się zaraz, gdyż dojrzałem błagalne błyski w oczach i drżące usta pięknego chłopaka, ale jednocześnie spostrzegłem jeszcze jedną okoliczność.
Samsonow rozmawiał ze mną cichym głosem, prawie szeptem. Gdy się nagle odwróciłem, zobaczyłem Kazika. Siedział do mnie plecami, ale głowę miał odwróconą tak, aby lepiej słyszeć rozmowę. Z całej postaci Kazika wyczuwałem naprężenie, widoczne było, że chciał dosłyszeć naszą rozmowę, toczącą się w drugim końcu wagonu.
Jak zwykle ze mną bywa, wyczułem jakąś troskę w duszach obydwóch młodzieńców, z którymi los mnie związał.
Zacząłem rozmowę z Samsonowem i wkrótce już wiedziałem, że poznał się ze swoją żoną w Charbinie, gdzie pracowała jako przepisywaczka na maszynie na