Przejdź do zawartości

Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Często rozmawiałem z temi „dziećmi wolnego Kaukazu“. Tchnęło od nich siłą i świeżością gór, gorącem słońcem i niepohamowaną śmiałością — cechami ludzi wolnych. Niedługo posiedzieli w więzieniu — „wylecieli“. A jak to uczynili — zasługuje na opowieść.
Późno w nocy do dużej celi, w której umieszczono Gruzinów, a gdzie oprócz nich było kilku dawnych aresztantów-recydywistów, pół życia wałęsających się od więzienia do więzienia, wprowadzono nieznanego człowieka, lat 25. Wysoka, zwinna postać zdradzała niepospolitą siłę, lecz młodzieniec miał wygląd milczący i nieśmiały.
Mieszkańcy celi powitali go nieprzyjaźnie.
— Jakiś „szczupak“[1] — zadecydowali. — Wsadzić takiego do nas, „rzetelnych“ aresztantów! No, no!... pokażemy mu, towarzysze, gdzie pieprz rośnie! — szepnął ogromny, niby z kamienia wyciosany, koniokrad Ruzia, porozumiewawczo patrząc na resztę aresztantów.
Wszyscy jak na komendę podnieśli się i zaczęli nieznacznie otaczać „szczupaka“, skromnie siedzącego na końcu ławki. Tylko Gruzini pozostali na swoich pryczach.
Nagle siedzący skromnie młodzieniec podniósł głowę, zmrużył ciemne oczy i zapytał głosem drwiącym a dźwięcznym:
— Na kogo zamierzacie napaść? Na mnie? Na Dymitra Jastrzębia?
Mówiąc to, podniósł się i dumnie się wyprostował:
— Patrzcie! Spróbujcie teraz — rzucił z pogardą i, schyliwszy się, ze zdumiewającą łatwością podniósł do góry długą, ciężką ławę i zamachnął się nią.

— Wszystkich wytłukę zato, że Jastrzębia nie po-

  1. Człowiek, po raz pierwszy trafiający do więzienia.