Przejdź do zawartości

Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Drużynin mijał pod podłogą moją celę, usłyszałem tylko cichy szmer i szelest. Nie odezwał się do mnie, więc nie dałem mu żadnego znaku. Muszę się przyznać, że bardzo życzyłem Drużyninowi powodzenia i w myśli obliczałem, ile metrów pozostało mu do muru, odgradzającego wszystkich nas, tu zamkniętych, od wolności. Czułem się podniecony, oddychałem ciężko i miałem zimne ze wzruszenia ręce.
Drużynin pełznął tymczasem dalej. Wkrótce spostrzegł, że rury się skończyły, a głową dotknął muru. Był to fundament gmachu. Zbieg zaczął macać rękami cegłę i odnalazł wyłom, uczyniony przez Łapina. Od wyłomu ciągnęła już na ulicę wąska „krecia nora“, wykopana wprost w ziemi. Tu było jeszcze ciaśniej i Drużynin sunął, czołgając się jak wąż.
Posuwał się bardzo powoli, gdyż powietrza było bardzo mało i każdy żywszy ruch osłabiał zbiega. Czując, że coraz silniej kołacze mu serce i żyły na skroniach nabierają i tętnią krwią, Drużynin dotarł nareszcie do miejsca szerszego, gdzie mógł uklęknąć. Namacał kilka kawałków deski, któremi Łapin podparł ziemię, aby się nie zawaliła.
Drużynin wytężył słuch i zamarł. Żaden dźwięk tu nie dochodził. Panowała martwa cisza, niby w grobie. Zbieg wczołgał się zpowrotem do nory i ręką wybił deski. Z głuchym szmerem obsunęła się ziemia i drobne kamienie na dno. Gdy Drużynin wytknął głowę z nory, ujrzał pogodne niebo nocne.
Wygramolił się z nory i jednym susem wyskoczył.
— Trzymaj! trzymaj! — rozległy się głosy, przeraźliwe trele gwizdka, odgłosy biegnących ludzi i, nim Drużynin zdążył opamiętać się i schwycić za nóż, powa-