Przejdź do zawartości

Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie odpowiedział i stał po dawnemu, wlepiwszy we mnie trwożne, służalcze oczy.
Siedziałem wciąż w futrze i czapce. Rozebrałem się, lecz nieznośne zimno odrazu ogarnęło mnie, zakradło się do wszystkich zakątków ciała i zmusiło mię drżeć i zżymać się. Szybko ubrałem się na nowo i położyłem się na łóżku. Skrzypnęło i ugięło się, podstawiając mi pod bok złamany pręt żelazny. Od twardej poduszki wionęło na mnie wilgocią i jakimś kwasem. Szary koc żołnierski pachniał wstrętnie i był prawie zupełnie mokry.
Leżałem z otwartemi oczami, o niczem nie myśląc, a czując na sobie uporczywy wzrok żołnierza.
Wkrótce zdałem sobie sprawę z tego, że o niczem nie myślę, i szukałem objaśnienia tego stanu umysłu. Znalazłem odpowiedź. Instynktownie cały mój organizm czuł niepewność każdej nadchodzącej, nowej chwili. Wrzucono mnie do wojskowego, najsurowszego więzienia, do najwstrętniejszej dziury, jaką była ta cela ze zmarzniętą, przemokłą ścianą i zasłoniętem deskami, zakratowanem okienkiem; wiedziałem, że lada chwila mogli przyjść po mnie, wyprowadzić na podwórze, postawić pod murem i wpakować we mnie kilka kul niklowych. Wiedziałem, że generał N. J. Iwanow nie czułby pod tym względem żadnych skrupułów. Więc naco się zdadzą wszystkie moje myśli?
Znowu przestałem myśleć i leżałem, patrząc w brudne, okrągłe sklepienie mojej celi i czując, jak zimne wężyki biegną mi po nogach i grzbiecie.
Lecz z tego niebardzo błogiego stanu wyprowadzili mnie nowi wrogowie. Były to pluskwy, które napadły na mnie z taką zaciekłością, jakgdyby należały do czarnej sotni „Związku narodu rosyjskiego“, lub były