Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poczęstować herbatą, ale w nieszczęśliwą godzinę nastawiła w sieni samowar, ogień poszedł z kominka wprost na dach, na słomę i kwita. O mało my sami nie zgorzeli. Spaliła się i czapka starego.
A w żelazną deskę bili bez przerwy, często też dzwonili w cerkwi za rzeką. Olga zadyszana, patrząc z przestrachem na czerwone owce i na różowe gołębie, latające w dymie, biegała to na dół, to na górę. Zdawało jej się, że dźwięki dzwonu jak ciernie wdarły się do jej duszy, że pożar nigdy się nie skończy, że zaginęła Sasza... A kiedy w chacie z trzaskiem runął sufit, wtedy na myśl, że teraz niezawodnie spali się wieś cała, osłabła nagle i już nie mogła nosić wody, a usiadła na urwisku, postawiwszy wiadra przy sobie; obok niej i niżej siedziały baby i śpiewały głośno jak przy nieboszczyku.
Ale oto z drugiej strony, z osady podmiejskiej przyjechali na dwóch bryczkach strażnicy i przywieźli ze sobą sikawkę. Przyjechał też konno młodziutki student w białym, rozpiętym kitlu. Uderzyli toporami, oparli o wręb dachu drabinę i weszło po niej pięciu ludzi, a na ich czele, student. Był on zarumieniony i krzyczał silnym, zachrypniętym głosem i takim tonem, jak gdyby gaszenie pożarów było dla niego zwykłem zajęciem. — Rozwalali chałupę, rozebrali chlew i płot i rozrzucili stóg.
— Nie dawajcie rozwalać! — dały się słyszeć surowe głosy. — Nie dawaj!
Kirjak skierował się w stronę chaty z miną stanowczą, jakby chcąc przeszkodzić w rozwalaniu, ale jeden ze strażników odepchnął go i uderzył go w kark. Rozległ się śmiech, strażnik uderzył go po raz drugi, Kirjak upadł i na czworakach wlazł nazad w tłum.
Przyszły dwie śliczne dziewczynki w kapeluszach, zapewne siostry studenta. Stanęły w pobliżu i patrzały