Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odtąd nie było dnia, żeby dyrektor nie otrzymywał listów polecających Połzuchina. Pewnego pięknego poranku zjawił się i sam Połzuchin, tęgi młodzieniec, o wygolonej dżokiejskiej twarzy, w nowym, czarnym garniturze.
— W sprawach służbowych przyjmuję nie tutaj, lecz w kancelarii — powiedział surowo dyrektor, wysłuchawszy jego prośby.
— Przepraszam, Ekscelencjo, ale nasi wspólni znajomi poradzili mi zwrócić się właśnie tutaj.
— Hm… — mruknął dyrektor, spoglądając z nienawiścią na ostre końce jego butów. — Jeżeli się nie mylę — powiedział — ojciec pański posiada majątek i pan nie jest w potrzebie, pocóż więc stara się pan o tę posadę. Przecież pensja mizerna.
— Nie ze względu na pensję, a tak… Jednak służba państwowa…
— Tak… Jestem pewny, że za miesiąc znudzi się panu to zajęcie i porzuci pan je, a tymczasem są kandydaci, dla których ta posada jest karjerą na całe życie. Są biedacy, dla których…
— Nie znudzi się — przerwał Połzuchin. — Słowo daję, że będę się starał.
Dyrektor wybuchnął.
— Powiedz pan — spytał z pogardliwym uśmiechem — dlaczego nie zwrócił się pan wprost do mnie, lecz uważał pan za potrzebne trudzić damy.
— Nie wiedziałem, że sprawi to panu przykrość — odparł Połzuchin i zmieszał się. — Lecz, jeżeli pan nie przywiązuje wagi do listów polecających, to mogę przedstawić świadectwa.
Wydobył z kieszeni papier i podał go dyrektorowi. Pod świadectwem, napisany kancelaryjnym stylem i charakterem, był podpis gubernatora. Ze wszystkiego widać było, że gubernator podpisał,