Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

palił świecę i szukał. Pod łóżkiem na ziemi między pantoflami Fryca, a niecką z kiszkami, przyniesionemi wieczorem przez rzeźnika, stało piękne pudełko z jasnej skóry z długim rzemykiem. Ponieważ pod łóżkiem nie było nic więcej prócz śmieci, Moryc porwał za pudełko, ale, zważywszy jego ciężar, zbladł, a wielkie uszy napłynęły mu krwią i zaczęły go palić. Już przeczuwał coś strasznego.
Tymczasem po schodkach już się łomotali sołdaci. Moryc szybko rozgarnął kiszki, wsadził pudełko na samo dno, przykrył i, porwawszy nieckę oburącz, dźwignął ją. W progu spotkał policję.
— Co to, panie Jerke, do wszystkich djabłów — krzyczał rewirowy. — Nikogo w sklepie! Gdzie brat? Gdzie goście? No... no... Co to pan tam masz?
— Bluthwürstchen — Herr Naczelnik, świeże, jeszcze gorące. Piwka zaraz utoczę. Właśnie nabiłem świeży antałek.
— Pilnuj no się pan. Oficer jest na dole. Trzymaj się pan, bo za byle co wali po mordzie.
W restauracji było pełno żołnierzy. Jeden pił wprost z butelki, inny jadł coś żarłocznie, biorąc z lady.
Moryc postawił nieckę z kiszkami na stole i badał sytuację. Oficer stał na ulicy i wymyślał komuś ostatniemi słowy. Kogoś tam poniewierali sołdaci. Po lamentującym głosie poznał brata i wyleciał na ulicę.
— Kto ty? Pocoś uciekał?