Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych dziejów, zawiązywał się potworny spisek i bunt przeciw wszystkiemu co święte. Tam po nocach dzielono się zbójecką zdobyczą, tam morderca ćwiartował trupa, by go łatwiej było wynieść po kawałku i porozrzucać po mieście. Tam samobójca pisał ostatni list do jedynego człowieka, jakiego jeszcze miał na świecie. Tysiące postaci przesunęło się już za tą zasłoną, kryjąc przed ludźmi swój grzech, tając swój samotny obłęd, odprawiając poczwarne misterja rozpusty. Straszliwe okno, za którem gnieździło się wszystko, co tylko miały do utajenia przed nielitościwym, srogim światem duchy fantastyczne, niespokojne. Jedyny wylot w ukryty świat, żyjący własnem, potężnie obwarowanem istnieniem obok tego i pozatem, co ludzie widzą na otwarłem, zdradliwem obliczu miasta. Podstępnie zawleczona kobieta, odarta z szat, w łachmanach, półnaga, oniemiała z przerażenia, walczy tam ostatkiem sił z przemocą i już ulega... Wizja pchała się do oczu, opętywała strachem, szaleństwem. Nagle — zgasła karmazynowa zasłona. Już nic nie mówiło okno ciemne, ślepe, najzwyczajniejsze. Załamało się coś w niej. Utknęła jak w osłupieniu, jak w zapomnieniu. Wszystko naraz stało się obmierzłe. Porwał ją ślepy gniew, nadchodziła furja, w której bije się szyby, ciska się o ziemię byle czem i wrzeszczy się wniebogłosy obrzydliwie, bezwstydnie, po warjacku. Przypomniała sobie swego gościa. Z radością rzuciła się na niego, niechże on odpowie za to, co winien, i za to, czego nie zawinił, za to, co zrobił, i za to, na co się nie ważył, za to, co mówił, i za to, że