Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Buntowało się w nim jego młode zdrowie. Zdjęło go obrzydzenie do podobnych komplikacyj, zwidzeń i zapamiętań. Co tu gadać, warjatka jest i już. Nie miał dla niej ani okruszyny współczucia, nawet litości. Oszukiwała go, łudziła. Wywiodła go w pole, jak idjotę. Zdawało mu się, że go haniebnie okradziono. Odebrała mu na zawsze to, co już miał za swoje, pewne... Kłamała. I teraz kłamie, udaje bezczelnie, w żywe oczy...
Szybko pospieszał za nią. Zdała już prześwitywała wydma. Za pięć minut będzie za późno. Natychmiast trzeba coś radzić, coś zrobić. W rozpaczy szukał niemrawie. Zamęt w skołowaciałej głowie. Gubił wszystkie myśli w okropnym pośpiechu. Tak się czasami śni. Nie odrywał od niej wściekłych oczu. Nad białym karkiem połyskiwały ciemne płomyki włosów w nieładzie. Nogi w wysokich żółtych trzewikach niosły ją tanecznie, kusząco. Lekko, bez namysłu przeskoczyła przez zwalony pień, odsłoniła pończochę koloru ciała i uchodziła mu, uchodziła... Poskoczył za nią, dopędził. Słońce znikło za chmurą. Zmroczyło się w lesie. Dziwnym połyskiem zajaśniał jej biały kark tuż pod jego ustami. Przez oba ramiona spływał gorący prąd, ręce szukały, pełzały w dręczącym niepokoju...
...Przez duszne, puste strychy, przez ciasny dymnik wydostali się na rozpalony dach, na czworakach czołgali się po desce od komina do komina. Ignacek przyciska się do komina i drży. Marek widzi całe miasto i zielone pola. Tuż pod nim plac Wizytkowski. Przez plac jedzie fura z sianem. Biały koń. W dalekiem oknie służąca trzepie poduszki. Przez