Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— My sie z jego ojce straśnie radzi widzieli, choćmy spólnikowali.
Razu pewnego zagadnięty w ten sposób przez Chałubińskiego, nie mógł się szybko połapać, a powtarzać się nie chciał, więc mówił:
— E, my ta byli — prosem piékie ik wielkomożności — z jego ojce kumotrami, ale przez mojom babe.
— Ja, tok jego krewny, bok od niego kobylksko kupił i udała mi sie straśnie.
Albo też:
— Jà ta ś nim kumoter.
— A kogozeście trzýmali? — pyta jeden z górali.
— Eć wej, worecek we młynie, kié mie baba po mąke posłała, kié jom młynàrz do worecka suł — haj. —
Pewnej góralce zachorował syn, pobiegła więc prosić Chałubińskiego, żeby go odwiedził. Deszcz padał jak z cebra, a wysłany Sabała po »budkę« nie mógł jej znaleść.
Lekarz wypytał się o objawy choroby, a gdy zmiarkował, że niebezpieczeństwo w zwłoce nie grozi żadne, mówił:
— Poczekajmy — może się przecie skończy ta lejba.
— O, ono się skońcý — rzekł Sabała — bo straśnie pilno leje.