Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bóg mie pokàràł i jako widzis, lezem tu juz Łazàrz moc roków. Dziecko, tyś młodsý, do światuś, a jà dziś, a jutro.
Słuhàj mie, to ci powiém moje zýwobycie. I jà był kiejsi tęgi hłop, do rzecý, a miàłek kuźniom i kułek, co komu było trza. Kowàl był se mnie setny, toz to robotyk miał wse mocki — haj.
Ràz, co sie nie robi, kujem ku wiecorkowi, a tu włazi do kuźnie jakisi cłek.
Ładnie, piéknie pozdrówiéł Pana Boga, toz tok mu odpedziàł i zgłupiàłek, bok sie na niego przypatrzył i jescek w zýciu takiego cłeka nie widziàł. Niby wojak, bo zbroj na nim, broda popas, a głowà ze stali, a gęba takà ładnà, jak u janioła w niebie.
I, dobrze nie barzo, pytà sie mie, cýbyk mu podków złotyk nie narobiéł.
Jà padàm:
— Cemusby nie, dyćjek od tego kowàl.
I dobrze nie barzo, zacyni my te robote. Jà kujem, on miehe rusà i robota sła.
Narobieliśmy podków i klińcy mnohenko, toz to mój wojàk padà, coby zabrać to sýćko w torbe i iść ś nim.
Dyć padàm mu, cémusby nié, dyćjeś cłek i nie źle ci z ocý patrzý. Kie iść, to iść. Myśliwskie prawo krótkie.
Zebràłek sie. Idziemy. On na przodku, jà zaś