Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I już pod wpływem taraskońskiego słońca, zaczął niewinnie i naiwnie kłamać. Dotykając garbu wielbłąda pieszczotliwym ruchem dodał:
— Szlachetne to zwierzę! — Ono patrzało na mnie, gdym zabijał me lwy.
Rzekłszy to, poufale oparł się na ramieniu walecznego majora, czerwonego ze szczęścia. Wielbłąd kroczył za nim. Myśliwi polujący na kaszkiety otaczali go. Tłum witał go okrzykami radości i czci.
A on spokojnie kroczył do małego domu, stojącego wśród ogrodu z baobabem i już po drodze zaczął opowiadać o swych wielkich łowach.
— Wyobraź pan sobie pewnego wieczora, w głębi Sachary...

KONIEC