Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przykrzejsze, ostrzejsze, gdy w półświetle tego pokoju, kładła napowrót wilgotne jeszcze buciki, spódnice i suknię zawiadowczyń, czarny mundur kobiet ubogich.
Smutek jej wzmagały te ukochane przedmioty, otaczające ją do koła: meble, garderóbka z dawnych, lepszych czasów... Wyrywała się stamtąd, wołając: „Idźmy!..“ Żeby dłużej pozostawać razem. Jan ją odprowadzał. Przytuleni do siebie, szli zwolna aleją Champs-Elysees, w której podwójny szereg lamp na słupach i ciemny łuk tryumfalny w górze, parę gwiazd, błyszczących w jednym kąciku nieba, wyglądało razem wzięte jak diorama. Na rogu ulicy Pergolése, tuż obok pensyi, podnosiła Fanny woalkę do ostatniego pocałunku, poczem pozostawiała Jana zmieszanego i zniechęconego idącego do domu, gdzie powracał jaknajpóźniej, przeklinane nędzę, mając prawie urazę do swej rodziny, za to, co dla niej poświęcił.
Przez dwa czy trzy miesiące wlekli takie życie, które w końcu stało się całkiem nie do zniesienia. Jan musiał bowiem rzadziej bywać w hotelu, z powodu gadania służby, Fanny zaś, coraz bardziej męczyło skąpstwo Pań Sanchés, matki i córki. Miała ona za-