Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziny, kiedy publiczność dąży do Lasku, nie ma równego mu na świecie.
— Usiądź tu, zachwycający młodzieńcze i napij się czego... bawi to moje oko, gdy patrzę na ciebie.
Dwa długie ramiona, pochwyciwszy go, posadziły pod werendą kawiarni, zalegającej chodnik trzema rzędami stolików. Nie opierał się wcale, pochlebiało mu to bowiem, że otaczająca ich publiczność, przybyła z prowincyi lub z zagranicy, w kurtkach pasiastych i w okrągłych kapeluszach, z zaciekawieniem szeptała nazwisko Caoudala.
Rzeźbiarz siedział przed absyntem, licującym z jego postawą militarną i orderową wstążeczką; obok siebie zaś miał inżyniera Déchelette’a, który przyjechał dnia poprzedniego; zawsze ten sam, opalony i żółty, z wystającemi kośćmi u policzków, przy których jego zacne, małe oczki, zdawały się jeszcze głębiej osadzone, z nozdrzami, chciwie wciągającemi w siebie Paryż. Skoro tylko młodzieniec usiadł, Caoudal, wskazując nań z komiczną wściekłością, zawołał:
— Cóż to za urodziwy chłopak!... Pomyśleć tylko, żem i ja miał kiedyś te lata i krasę... Oj młodość, młodość...