Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długa oszklona galerja, a na prawo same komórki, każda na cztery osoby. Wskazano mi jednę wolną jeszcze pryczę i położyłem się. Rano stróż wszystkich budzi po kolei. Ja się nie wyspałem, głowa mi pęka z opilstwa, zły jestem jak sto djabłów. Patrzę vis a vis mnie krząta się młody człowiek, krótko ostrzyżony, bródka á la Anri Katr, ale bielizna na nim za przeproszeniem brudna jak noc. I wyglądam się w pasji, co będzie dalej? Młody człowiek zaczyna sobie czyścić buty. Czyści i czyści, stęka i stęka, nakoniec skończył; w butach można się przejrzeć. Potem zaczyna tak samo dokładnie czyścić surducik, kamizelkę; poczem nagle wyciąga z pod materaca spodnie; pokazuje się, że na nich spał całą noc. Pytam się go: „Na cóż to młodzieniec je tak schował, dla bezpieczeństwa? Żeby nie ukradli?“. „Nie, powiada, ja nie dlatego, żeby nie wyszły z fasonu, lepiej będą leżały“. Ja mu powiadam, czy to nie wszystko jedno w naszem położeniu, jak spodnie leżą? Byleby czyste sumienie mieć i kieliszek wódki“. A on się śmieje i pyta mi się: „A co to jest sumienie? Czy to jest co do jedzenia?“. Spodobał mi się; widzę, że człowiek nie nudny, więc proponuję wspólny spacer do traktjerni. „Ja, odpowiada mi, wogóle z przyjemnością przyj-