Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głem, że na pierwszem piętrze, w gabinecie Geheimrata, pali się światło. To jasno oświetlone okno hypnotyzowało mnie jak oko cyklopa. Przypominało mi natychmiast mój obowiązek. Zatrzymałem się w ogrodzie. Po godzinie Hauner wyszedł, a światło w gabinecie twego męża jeszcze nie zgasło. Wykorzystałem tę samą drogę, którą bezwiednie wskazał mi Hauner. Wślizgnąłem się do wnętrza willi. Cały dom pogrążony był we śnie. W pierwszej chwili chciałem przez klatkę schodową przedostać się przed drzwi gabinetu twego męża. Wkrótce jednak spostrzegłem, że to jest niepotrzebne. Przez strzał kominka, jak przez olbrzymią tubę, dochodziła mnie rozmowa twego męża z jakimś człowiekiem o mocno ochrypłym głosie. Omawiali w czterech ścianach gabinetu jakąś tajemniczą akcję. W miarę ich słów ogarniał mnie dreszcz przerażenia. Po kilku minutach zrozumiałem cały zbrodniczy plan. Umawiali się, że za cztery dni jeden z administratorów przemyci do mojej Ojczyzny w walizce śmiercionośne bakterje. Słyszałem rechot ich śmiechu na górze. W pierwszej chwili chciałem przedostać się na górę, wydobyć rewolwer i zastrzelić obu zbrodniarzy. Potem doszedłem do przekonania, że to byłoby bezcelowe. Tą samą drogą wybiegłem do ogrodu, a stamtąd do miasta. Nie mogłem doczekać