Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

rozsroży się burza. Przenocujcie u mnie. Jutro was przewiozę.
— Ależ drogi Ruodi — to niemożliwe! Dziś jeszcze muszę być w Altdorfie. Zapłacę wam dobrze.
Ruodi się zamyślił i znów spojrzał na niebo...
Na tę chwilę nadszedł Jenni, niosąc na plecach sieci, a w rękach dwa duże, ciężkie wiosła.
Spojrzawszy na drogę, krzyknął trwożliwie:
— Ojcze! drogą biegnie jakiś książęcy sługa... Zmierza ku naszej chacie.
Na te słowa mnich zerwał się z przyźby i przypatrzywszy się uważnie biegnącemu, pośpieszył na jego spotkanie.
— Żyjesz, Arnoldzie! — zawołał radośnie, chwytając go w objęcia. — Cud to, że zdołałeś uciec. Już zwątpiłem o tobie i myślałem tylko o swoim ratunku!
— Nie traćmy czasu i uciekajmy! Każda chwila jest drogą!
— Drogi Ruodi! — rzekł, zwracając się do rybaka. — Błagam, przewieźcie nas na drugą stronę jeziora. Temu oto młodzieńcowi grozi śmierć. Ścigają go siepacze Gesslera. Jeśli nam nie pomożecie — jesteśmy zgubieni.
Naraz rozbłysła błyskawica. Huk grzmotu obił się kilkakrotnym echem o nadbrzeżne skały.
— Słyszycie? — odparł Ruodi. Ten huk piorunu jest dla was najlepszą odpowiedzią. Chciałbym was ratować, ale muszę dbać także i o swoje życie. Wicher się wzmaga, fale ryczą i z łoskotem rozbijają się o nadbrzeżne skały...
Konrad padł przed rybakiem na kolana i chwyciwszy go za ręce, zawołał:
— Ruodi, zaklinamy cię na Boga, zlituj się! Jesteś dzielny i silny. Wzburzone jezioro nie