Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ze swojej strony, proszę przedstawiciela delegacji o pozwolenie uściskania mu ręki.
I ci dwaj ludzie, obydwaj wysocy i poważni, uścisnęli jeden drugiemu ręce mocnym, męzkim uściskiem.




Adwokaci rozchodzili się z teatru. Lecz czterech z nich zatrzymało się w przedzianku przy wieszadłach: Izaak Abramowicz w żaden sposób nie mógł odnaleźć swej nowej żółtej prześlicznej panamy. Zamiast niej na drewnianym kołku wisiała sukienna czapka, zawadjacko spłaszczona z boków.
— Jasza! — naraz dał się słyszeć z zewnątrz, z tamtej strony drzwi, ostry głos niedawnego mówcy: Jasza, po raz ostatni ci mówię, żeby cię djabli wzięłi!.. Słyszysz?... No...
Ciężkie drzwi roztworzyły się. Wszedł gentelman w piaskowym garniturze. W ręku trzymał kapelusz Izaaka Abramowicza; na ustach widniał miły, światowy uśmiech.
— Panowie! Na miłość Boską wybaczcie. Malutkie, śmieszne nieporozumienie. Jeden z naszych kolegów zupełnie wypadkowo zamienił kapelusz. Ach, to pański? Tysiąckrotnie przepraszam. Szwajcar, cóż ty, bracie, nie uważasz? Co? Podaj tu oto tą czapkę. Jeszcze raz wybaczcie, panowie:
I z uprzejmymi pokłonami, wciąż z tym samym miłym uśmiechem, szybko wyszedł na ulicę.