Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwiejnymi krokam i do Lidoczki, stojącej pośrodku krzyczącej grupy aktorów.
— Dziecię moje! — zajęczał Anczarskij, rozkładając szeroko ręce: — Boska OfeljoL Skłoń swą męczeńską główkę na moją pierś poszarpaną, i będziemy płakać razem!
Lecz Lidoczka była blizkę zemdlenia. Podbiegłem do niej, odepchnąłem tragika i schwytałem ją za rękę. Mimowoli poszła za mną, drżąc cała ze wzburzenia. Czyjeś usłużne ręce narzuciły na nią rotundę i chustkę, i wyszliśmy na ulicę. Nie wiem, czy słyszała, lecz w ślad za nami z garderoby wyleciał cały potok wymysłów.
— Jakbyśmy to nie wiedzieli, co to za drań ta Wieryna, — piszczała głośniej od wszystkich Dolskaja: udaje uciśnioną niewinność, a sama w Tyflisie dziecko miała!
Wielkie płatki śniegu bez szmeru padały na ziemię, migając zupełnie jak białe gwiazdy w mroku nocy. Noga stąpała, jak po puszystym dywanie, po warstwie młodego, białego śniegu.
— Czegóż pan milczy? — z rozdrażnieniem zwróciła się do mnie Lidoczka, kiedy odeszliśmy na sto kroków od teatru.
— Cóż mam mówić? — wzruszyłem ramionami.
Roześmiała się z przymusem.
— A ja, niech pan wyobrazi sobie, byłam pewna, że pan wybuchnie szlachetnym oburzeniem z powodu tego skandalu. Niedawno pan tak tragicznie