Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi z tego? Nie moja, nic w niej, coby ku mnie ją ciągnęło. Nic, nic — powtarzał smutno — a przecie jaby jej utoczył serdecznej krwi, gdyby ino zechciała!...
— Gdyby ino zechciała! Ale ona chce ino panicza. Panicza jej się zachciewa i pośmiewiska ludzkiego.
— Zagotowało się w nim, wyprostował się, nozdrza rozszerzył, przez nie wciągał wolno powietrze i oglądał się drżąc z gniewu
— Nie ma ratunku — szeptał — bo gdyby był tobym go znalazł. Zdrowaś Maryja — szeptał dzwoniąc zębami z wzrastającą wściekłością — dziej się wola... udusić go.. Twoja Panie! I cóż mi przyjdzie? dziopa się za nim rozlamentuje... łaskiś pełna... a mnie zpomstuje na wieki... Pan z Tobą... zakują... Błogosławionaś Ty... i wezmą... między niewiastami... dziopa oszaleje z boleści za tamtym...
Przystanął, zdjął kapelusz, pot rękawem koszuli obcierał i oddychał wolno, a długo. Siła w nim wrzała, krew się burzyła, a nie widział dla nich żadnego upustu, żadnego ujścia — i to go męczyło. Przed nikim poskarżyć się nie mógł, wstyd go palił, a zazdrość i żal w głębi serca żarły.