Przejdź do zawartości

Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto pani jest?! Pamiętam, na Boga żywego.. Ja pamiętam!... już raz pani patrzała na mnie tak samo... Kiedy? Gdzie?... Wówczas było ciemno i było dużo, dużo ludzi, ale pani patrzyła tylko na mnie jednego... Wiem, wiem, działo się na wsi, na fermie, i, za przeproszeniem, pani obrządzała krowy. — Czyż to możliwa rzecz?!... W prostem chłopskiem ubraniu, na nogach saboty...
— Niech pan wstanie! Co za głupstwa... I proszę tu odemnie... Niech to będzie za uratowanie życia...
— Dwadzieścia? Dwadzieścia? Cały Ludwik? Dobrodziejko, toż to dla mnie na dwadzieścia dni szczęścia! Dziękuję! Jedna tylko przykra okoliczność... Bo ja nie żebrzę i jeszcze od nikogo nie przyjąłem jałmużny. Ale można zrobić inaczej. Jeżeli pani pozwoli, będziemy to uważać za uczciwe honorarjum. Powróżę pani z ręki, jestem stary fachowiec. Proszę zdjąć rękawiczkę. Pani nie chce?... Cóż, szkoda, nie będę mógł, niestety, nic przyjąć... A przydałoby się bardzo i, nawet, że tak powiem, ogromnie...
Eva odwróciła dłoń ku światłu latarni, stary nie śmiał dotknąć tej ręki, tylko przywarł do niej zbliska oczami i patrzał. Pomrukiwał swoje jarmarczne brednie o wieńcu Wenery, o linji Pitagoresa, o linji żywiołów księżycowych...
— Pani jest bardzo szczęśliwa i potężna, linja życia bardzo długa... Ale przecięta w jednem miejscu... To nic wielkiego, jeżeli dbać o siebie. Niech