Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

motny jest prawdziwie silny. Co prawda z biegiem lat, podczas niestrudzonego grzebania się we własnej psychice, zdemaskował siebie o tyle, że wykrył emocjonalne źródło swego dogmatu. Chciał samotności, a aforyzm o jej sile pochwycił później na usprawiedliwienie przed samym sobą. Jednakże przyłapanie się na tej wolcie w niczym go nie zmieniło. Po kolei obdzierał filozofię samotności z wszystkich innych argumentów rozumowych, zawzięcie tropił własne wykręty i przeskoki logiki, ośmieszał się przed sobą i poniżał i cierpiał, ale innym stać się nie umiał.
Pewnej Wielkanocy, którą spędził z Henrykiem, podówczas studentem pierwszego kursu, zachwycił się świeżością i jasnością jego natury, samodzielną inteligencją i piękną uczuciowością.
I powiedział sobie:
— W nim będę miał przyjaciela. Niech mu życie da jeszcze trochę doświadczenia, niech nabierze umiaru i spokoju w ocenie świata, niech w jego umyśle dojrzeje równowaga, która jedyna świadczy o poziomie, a będzie tak na pewno. Musimy zostać przyjaciółmi.
Tymczasem Henryk zmężniał, wyrobił się, dojrzał, lecz stało się to, co się stać musiało: posiadł własną indywidualność. Nie przykrą, broń Boże, ani bynajmniej nie rażącą Stefana, lecz wyciągającą między nim a bratem jakąś przestrzeń izolacyjną, przez którą mogła się odbywać osmoza myśli i uczuć, lecz nie przenikały jakieś specyficzne a konieczne dla pełnego kontaktu promienie.
— A może to tylko przewrażliwiona chciwość z mojej strony? — zastanawiał się Stefan — głód stadowego zwierzęcia, które od tak dawna błąka się poza stadem, że