Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjechałam umyślnie do pana. Pan już wie, prawda?
— Prosiłbym jednak o szczegóły tej strasznej historii, która odebrała mi kilka lat życia — zmarszczył czoło.
Bogna opowiedziała w krótkich słowach o tej sprawie.
— Tak, tak, kiwał głową — wina jego jest niewątpliwa. Cóż..., ale i pani... hm... ponosi odpowiedzialność.,, Żyliście nad stan. Na to pozwolić sobie może ktoś posiadający jakąś większą rezerwę. Ziemię, kamienice, kapitał... Tak... Należało go powstrzymywać. No, ale stało się. Zbezcześcił dobre nazwisko, na którym, powiadam pani, plamki nie było, najmniejszej plamki. Mnie cały Lwów zna i Kraków. Zna i szanuje. A teraz rumienić się muszę. Tak, życie nad stan. To największy wróg. I cóż pani zamierza?... Oczywiście wspominała mi żona. Ma pani rozejść się z nim?... Bardzo słusznie. Dowiadywałem się dyskretnie u jednego adwokata. Za takie nadużycia dostanie trzy lata jak amen w pacierzu.
— Na razie o niczym nie myślę, panie Feliksie — przerwała mu Bogna — tylko o ratowaniu Ewarysta.
— Jakto o ratowaniu?
— Dzięki dobroci niektórych ludzi można go uratować. Trzeba tylko wpłacić całość brakującej sumy.
— Ile?
— Sześćdziesiąt siedem tysięcy.
— Fiuu! — gwizdnął Feliks — to jest poważny pieniądz.
— Otóż, proszę pana, większość już wpłaciłam...
— Więc jednak nie przepuścił wszystkiego?
— Owszem, ale miałam kawałek ziemi, za który uzyskałam czterdzieści tysięcy, poza tym sprzedałam swoją