Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

goś równie życzliwego, i wiedziała, że nie spotkałaby się z odmową, jednak samo proszenie wydawało się jej czymś niesmacznym. A poza tym uzyskanie tych ośmiu tysięcy od Feliksa było koniecznością, ostatnią deską ratunku. Nie wątpiła też, że potrafi go przekonać, chociaż wiedziała, że Feliks jest nieużyty i do sentymentów rodzinnych zbytnio się nie poczuwa.
Po bezsennej nocy w wagonie czuła się rozbita i tak zmęczona, że z trudem zbierała myśli. Gdy od pokojówki, która otworzyła jej drzwi, dowiedziała się, że „pana profesora nie ma w domu“, omal się nie rozpłakała.
— Ale nie wyjechał ze Lwowa?
— Nie, proszę pani, jest na spacerze. Może pani zaczeka?
— Zaczekam.
— To proszę tu do salonu. A jak mam zameldować, gdy pan wróci?
— Proszę powiedzieć — zawahała się Bogna, że... żona pana Ewarysta.
— Słucham panią.
Bogna usiadła i rozejrzała się. Duży, trzyokienny salon przepełniony był meblami, szczelnie obciągniętymi pokrowcami z białego płótna. Obrazy na ścianach, żyrandol i lampy również były pozakrywane. Wzdłuż ściany leżał zwinięty dywan. Wyglądało to na skład mebli.
Nagle do pokoju wpadła niebrzydka, kilkunastoletnia panienka, w krótkiej, niebieskiej sukience. Jej okrągła buzia i duże piwne oczy wyrażały ciekawość i hamowaną wesołość.
— Pani wybaczy, że się przedstawię — odezwała się swobodnie. — Jestem Kazia. Mamusia jeszcze się ubiera,