Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych chwilach wyjątkowe środki zaradcze i duszono rzecz złą w zarodku. Dziś, kiedy do życia weszłyście wy, kobiety, z łatwością, a bez umiaru szafujące tak zwanym humanitaryzmem, bo kobiety na ogół są obojętne w kwestiach etyki, nastąpiło osłabienie moralnej odporności, a do takiego osłabienia ja ręki nie przyłożę. Rozumie mnie pani?
Cóż mogła rozumieć?... Musiała ratować tego biedaka. Oczywiście zrobił źle, zrobił brzydko, popełnił rzecz hańbiącą, ale przecie zawsze był uczciwym człowiekiem... Musiała go ratować! Za wszelką cenę, kosztem największych upokorzeń!...
Wprost od zawziętego lekarza pojechała do pani Karasiowej, której brat, hrabia Szymon Dobrojecki był kuratorem szpitala im. Dobrojeckich, gdzie właśnie doktór Falczyński pełnił obowiązki dyrektora.
Staruszka przyjęła Bognę ze łzami w oczach. Wiedziała już o wszystkim. Zaczęła znowu namawiać Bognę do rozwodu z Ewarystem, przyznała jednak że trzeba go wydobyć z więzienia i przyrzekła interwencję u brata.
Zabiegana i do ostateczności wyczerpana Bogna, nie miała nawet czasu wpaść do domu. Co pewien czas tylko telefonowała z miasta, by dowiedzieć się, czy nie ma wiadomości z Pohorców. Gdy zadzwoniła a siódmej, okazało się, że przyjechał jakiś chłop. Czym prędzej wróciła. W przedpokoju, z tobołkiem zawiniętym w czerwoną chustkę na kolanach, siedział stary Białorusin, który u pana Walerego za młodu był gajowym.
— Niech będzie pochwalony — podniósł się — ja tu list dla panienki przywiozłem.
Rozerwała wymiętą kopertę. Wewnątrz była kartka: