Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towań od siebie, napisał ich nazwiska. Nie podrabiał, lecz po prostu napisał.
— Rozmawiałem już z tymi panami i odniosłem wrażenie, że zgodzą się.
— Boże... Boże — płakała Bogna.
— Najgorsze jest to, że jak się okazało, kwota nadużyć wynosi przeszło sześćdziesiąt tysięcy. Ściśle sześćdziesiąt siedem tysięcy czterysta dwadzieścia złotych. I trzeba najdalej w ciągu trzech dni to wpłacić. Oczywiście.... jeżeli pani w ogóle może i jeżeli chce.
— A czy wówczas... zwolnią go? — drżącym głosem zapytała Bogna.
— Sądzę, że tak. Osobiście zrobię wszystko, co leży w moich możliwościach. Wie przecie pani, że dla niej niczego nie zaniedbam. Jednakże nie przypuszczam, by w obecnym stanie rzeczy moja pomoc wystarczyła. Trzeba przede wszystkim uzyskać zgodę poszkodowanych, no i nacisnąć odpowiednie sprężyny w ministerstwie sprawiedliwości. O ile nie mylę się, pan Malinowski miał tam duże stosunki.
I Bogna na to liczyła, lecz spotykał ją jeden zawód za drugim. Ci panowie, z którymi przyjaźnił się Ewaryst, albo wcale przyjąć jej nie chcieli, albo rozkładali ręce na znak, że są tu bezsilni. Wreszcie późnym wieczorem dzięki interwencji Staszka Karasia uzyskała od prokuratora pozwolenie na dziesięciominutową rozmowę z Ewarystem na jutrzejszy ranek. Nie mogła jednak i z tego skorzystać. Pilniejsze i ważniejsze było poruzumienie się z poszkodowanymi.
Rozmowy te, wyczekiwanie po przedpokojach, świecenie oczami przed ludźmi, oszukanymi przez jej własne-