Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież to zrozumiałe!
— Nie tak bardzo... — uśmiechnął się ironicznie — nie szpiegowałem was, ale, daruje pani otwartość, dla nikogo nie było tajemnicą, że ten pan... zdradzał panią, żeście byli bliscy rozwodu, że w każdym razie nie ma pani powodów do zbytniego współczucia dla swego męża...
— Panie Stefanie, ale nie w chwili, gdy spadło nań nieszczęście!
— Takie nieszczęście — podkreślił Borowicz.
— Ach... o to panu chodzi.
Borowicz wzruszył ramionami i odwrócił się do okna. Bogna zastanowiła się. Rzeczywiście Stefan miał prawo wątpić, czy ona zechce ratować Ewarysta. Nie znał przecie ich stosunków.
— I mnie nie znał — pomyślała.
A jednak aż sama teraz zdziwiła się, że nie miała żadnych wątpliwości. Bądź co bądź od niej tylko zależało obecnie wyparcie się Ewarysta, zerwanie i uwolnienie się od kompromitacji, od współodpowiedzialności materialnej i moralnej. Przecie trzeźwo oceniała położenie. W najlepszym wypadku bieda i ciężka praca, zupełne usunięcie się z życia towarzyskiego, może nawet ostracyzm. Rozumiała to od początku. No i pozostanie przy człowieku, dla którego nie można już mieć szacunku, któremu nie można ufać, którego trzeba się... wstydzić.
Myśli Borowicza tymi samymi widocznie szły torami, gdyż zaczął mówić:
— O to mi chodzi, pani Bogno, że ani przez moment nie wyobrażałem sobie, jadąc do Iwanówki, że tak pani zareaguje na tę wiadomość. O to mi chodzi. I jeżeli postanowiłem zawiadomić panią osobiście, to jedynie dlate-