Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Walery... czy... kupiłby pan moją część Iwanówki?...
Zmarszczył brwi i spojrzał jej w oczy...
— Będzie tego... nie wiem dokładnie, ale coś około stu hektarów — dodała z pośpiechem — kuzyn to obliczy. Później można wydzielić.
— Spotkało cię coś złego?...
— Tak — odpowiedziała krótko.
— Ile ci potrzeba?
— Dużo... Czterdzieści tysięcy — zatrzymała oddech w piersi.
— Zastanowię się — odezwał się po krótkiej pauzie — w ciągu dwóch dni przyślę ci odpowiedź. Zależy ci na czasie?
— Bardzo! — ścisnęła jego rękę.
Nadszedł ojciec i ciotki. Żegnała się prędko. Nikomu nie powiedziała oczywiście dlaczego tak nagle wyjeżdża, nikt zresztą nie pytał. Domyślali się, że musiało zajść coś przykrego i niespodziewanego.
— Kiedy wrócisz? — zawołał profesor, gdy już siedziała w powozie obok Borowicza.
— Nie wiem, ojcze. Nic nie wiem. Bądźcie zdrowi.
— Szczęśliwej drogi.
Konie z miejsca ruszyły kłusem. Zatoczyli duże półkole przy parkanie sadu, okute żelazem koła zagruchotały na brukowanym dojeździe, zadudniły na małym mostku, a za mostkiem droga wpadała między wysokie łany pszenicy, zwijała się kręto, a dalej zanurzała się w Pohoreckich lasach.
Do stacji jechało się puszczą dobre pięć kilometrów, później zaś pokaźny szmat drogi szerokim traktem, wy-