Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem głową domu od parady.
Wierzył w to zresztą bez najmniejszych wątpliwości. W miarę postępu jego kariery coraz pewniej czuł się na świecie i coraz pewniej w domu. Teraz by mu już taki kuzyn Feliks nie zaimponował. Z dawnego ustępliwego stosunku do Bogny nie pozostało nic.
— Możliwe — myślał — że kiedyś mniej miałem wyrobienia towarzyskiego i życiowego, ale co tu ukrywać, honores mutant mores. Dziś, kiedy obracam się w najlepszych sferach, kiedy zajmuję wybitne stanowisko, mam prawo ocenić siebie należycie.
I wierzył również, że do wszystkiego doszedł własną pracą, własnymi zdolnościami, własną zasługą. Kiedyś Jaskólski powiedział:
— Są dwa rodzaje żon: te, które ściągają człowieka w dół i te, które są mu zachętą i pomocą w zdobywaniu szczytów. My dwaj, panie Ewaryście, na szczęście mamy ten drugi rodzaj, nieprawdaż?
Było to na podwieczorku u Jaskólskich w obecności zarówno Bogny, jak i prezesowej. Ta zarumieniła się jak panienka i zawołała:
— Przestań, Piotrusiu, że też ty nigdy nie oduczysz się komplementów.
— To szczera prawda — upierał się Jaskólski.
— Poniekąd — skinął głową Malinowski — poniekąd oczywiście. — Chociaż i tu nie można przeoczyć zasługi męża, że potrafi tak właśnie żonę sobie wychować, urobić... zapewniając jej odpowiednie warunki, jak się to mówi, egzystencji materialnej i moralnej.
Jaskólscy zamienili spojrzenia, a Bogna szybko zaczęła